Strona ta jest historią ścieżki którą przeszedłem nim dotarłem do obecnej zawodowej pozycji embedded developera. W razie propozycji albo pytań zapraszam na maila: marcinpopko@outlook.com albo Linkedina (link po prawej stronie)
Jednym z najbardziej brakujących przyrządów w moim warsztacie jest oscyloskop. Nieraz brakuje mi tej możliwości zauważenia pewnych trendów, pewnych zjawisk w obwodzie, których bez tego urządzenia zobaczyć nie mogę. Jako że jeszcze własnego oscyloskopu się nie dorobiłem, zacząłem szukać alternatyw. Pomyślałem o Arduino. Znalazłem parę projektów, chodzących mniej lub bardziej, ale najbardziej spodobał mi się projekt autorstwa niejakiego azo747 ze strony http://sourceforge.net/projects/scopino
Co prawda parametrami taki oscyloskop dupy nie urywa, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ;)
Implementacja urządzenia jest banalna. Wgrywamy projekt Arduino na płytkę, odpalamy program, wybieramy port com, na którym nasze UNO figuruje i tyle. Można się pokusić o jakiś dzielnik napięcia dla wartości wyższych niż 5V albo dodanie składowej stałej na jakimś wzmacniaczu operacyjnym do badania sygnałów przemiennych. W najbliższym czasie pokuszę się o stworzenie takowej dostawki.
Rachuj nie rachuj, smartphony stały się częścią naszej rzeczywistości. Wszyscy ich używają, gdzie się nie obejrzysz ktoś pyka paluchem w dotykowy ekran. W większości ludki pykają w jakieś strony ze śmiesznymi obrazkami, albo scrollują Facebooka. Sam zacząłem dostrzegać u siebie ten trend, że przez większość czasu używam smartphona do pierdół. Pierdół, których tak naprawdę nie potrzebuje i w żadnym stopniu nie rozwijają we mnie niczego. Dlatego aby chociaż trochę od tych smartphonowych bodźców odpocząć, odstawiłem na tydzień swojego LG L90 na rzecz "iPhona roku 2005" - Sony Ericssona K750i.
Pierwsza reakcja po wzięciu Soniaka do ręki? Szukanie przycisku do blokowania telefonu! Jakiegokolwiek smartphona byśmy nie wzięli, usypiamy/budzimy go do życia pojedynczym klikiem, przeważnie z boku obudowy. Tu takiego rozwiązania próżno szukać, żadnych bocznych klików, żadnych slide-to-unlocków, ponieważ mamy tu staroszkolną kombinację klawiszy z dwóch skrajnych rogów klawiatury.
Muzyka jest najważniejsza.
Pamiętam ten szpan, empetrójka w telefonie! Już nie trzeba było nosić oddzielnego urządzenia. To było coś, do tego 1GB pamięci wymiatał. Muzyka w Sony Ericssonie wciąż mi się podoba, jakością nie ustępuje obecnym chinolom. Para oryginalnych słuchawek, która uchowała mi się w stanie niemalże "nówka fófka nie śmigane" również spisują się fajnie. Dedykowane przyciski do przełączania/pauzowania/zmiany głośności piosenek są również na plus - bez problemów można nimi zarządzać nie wyjmując telefon z kieszeni. Te w obecnych smarthphonach są malutkie, w kieszeni ciężko je wyczuć.
Jedyna wada Sony Ericssona do jakiej można się przyczepić, to dedykowany port gdzie te słuchawki wpinamy. Z czasem zatrzaski po prostu się wyrabiają i przestają dobrze kontaktować. K750i nie posiadał jeszcze automatycznego wyłączania muzyki przy wypięciu słuchawek, toteż czasem w autobusie przypadkiem możemy zagrać na głośniku.
Zjednoczona rewolucja
Jednakowe złącze micro-usb i mini-jack we wszystkich obecnych smartphonach to najlepsza rzecz jaka mogła się przydarzyć urządzeniom nowej generacji. Nie potrzebujemy żadnych przejściówek a i ładowarkę możemy pożyczyć od kogoś bez znaczenia czy ma Samsunga, LG, Sony czy jakąkolwiek inną markę. No właśnie, ładowarkę...
Z k750i nie muszę dźwigać ze sobą żadnych powerbanków.
Grunt to "prunt"
Testowany przeze mnie telefon został zakupiony w 2007 roku i był używany przez jakieś 5 lat, po czym wylądował w szufladzie. Bateria swoje już przeżyła, ale wciąż daje radę. 4 dni w cyklu mieszanym co prawda pupy nie urywa, jednak syndrom codziennego ładowania "bo może nie starczy na jutro baterii" zniknął. Soniaki były znane z tego że na ostatnich 5% potrafiły wytrzymać nieproporcjonalnie dużo czasu w stosunku do całej baterii, toteż nie miałem większych obaw wychodzić z domu z baterią rzędu tych wartości.
Opera Mini
Jest to przeglądarka która dała drugie życie starym telefonom pod J2ME. Działa stabilnie, strony po GPRS wczytują się dostatecznie szybko. Jak się zapewne domyślacie, nie udało mi się powstrzymać przed wejściem na Facebooka, który choćbym był na końcu świata będzie mi towarzyszył niczym cień. Jego funkcjonalność jest wystarczająca, bez problemu sprawdzimy
Z internetem jest jeszcze jedna ciekawostka: Przeciętna prędkość GPRS rzędu 2-3KB/s jaką osiągnąłem w testach nie wykracza poza ramy "lejków" oferowanych przez większość operatorów, toteż dostęp do internetu mamy za darmo i bez limitów.
Na Operze bez problemu sprawdzimy również GMaila, odszukamy wybrane zagadnienie z Wikipedii i znajdziemy numer do ulubionej pizzerii. Funkcje internetowe? Żaden problem!
"Jeeej, jaki mały"
Sony Ericsson'a jako klasyczny telefon doceniam także za wygodę obsługi. Wyciągasz z kieszeni, bez specjalnej uwagi wklepujesz kombinacje klawiszy do zadzwonienia pod szukany czy ostatnio wybierany numer. Takiej wygody nie zaznacie przy dotykowym telefonie.
Mamy coraz zimniejsze dni i jako że łapki marzną, trzeba odziewać się w rękawiczki. Czułość ekranu dotykowego pozwala obsługiwać telefon w cienkich, (umówmy się - kiepsko ogrzewających), płóciennych rękawiczkach - to fakt. Jednak nie ma szans jeśli założymy coś grubszego/skórzanego. Tutaj po raz kolejny wygrywa telefon klasyczny, guziki i joystick są na tyle wyczuwalne, że nie ma żadnego problemu wyklikać pożądaną kombinacje.
Wnioski
Pierwszy tydzień smartphonowego odwyku przyniósł mi parę korzyści. Zdecydowanie rzadziej spoglądałem na telefon - głównie przez brak powiadomień, to z Facebooka, to z maila i innych usług. Przestałem wgapiać się w niego bezpośrednio przed spaniem - po prostu Soniak szedł spać razem ze mną. Mogę potwierdzić, że odbiło się to pozytywnie na moim spaniu. Internety w tej kwestii nie kłamią, smartphone/tablet/komputer bezpośrednio przed snem = gorsze spanie. Jako że wciąż nie mam parcia na powrót do swojego LG L90, swój smartphonowy odwyk będę kontynuował dalej.
Polecam wykonanie takiego doświadczenia dla każdego. Znajdź swój stary telefon, zmieniaj karcioszkę SIM i przez tydzień przekonaj się na własnej skórze, czy smartphone jest Twoim sługusem, czy może to Ty jesteś dla niego na każde zawołanie.
Chciałem za wszelką cenę spróbować jabłka. Nie znałem jak dotąd smaku tego owocu, a tylko przyglądałem się im od czasu do czasu przechodząc obok warzywniaka. Odwiedzając Czechy widziałem mnóstwo Azjatów jedzących jabłka, część świeżych prosto zerwanych z drzewa, część trochę po terminie. Zadziwiony fenomenem jabłek wszedłem na Allegro, i co? I zobaczyłem, że 6 letnie jabłka w wersji przypudrowanej wciąż są kupowane. Znajomy który już ma nowe jabłko, za litra odstąpił mi swoje stare. Przetestowałem jego smak. Będzie to opis z punktu widzenia osoby, która nigdy nie ugryzła jabłka. Ten smak jest...
Mój egzemplarz
Trochę słodki...
iPhone 3GS na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie dość małej, zbitej jak buldog bryły. Telefon dobrze leży wygodnie w dłoni, to nie jest ten trend że wrzeszczy "uważaj bo zaraz mnie upuścisz". Wyświetlacz jak na rok 2009 był ideałem, teraz w zasadzie rozdzielczość 320x480px dupy nie urywa. Jedynie przy wyjątkowo suchych palcach miewa problemy z responsywnością, jednak ja z jego pracy byłem zadowolony. Jakość rozmów jest ok, czujnik zbliżeniowy bangla w porządku. Podstawowe funkcje jak dzwonienie i wysyłanie smsów są bardzo wygodne. Odtwarzacz muzyki jest genialny, widać gdzieś w nim geniusz ojca Apple'a. Brakuje jedynie chyba mało modnego wówczas przełączania piosenek przesunięciem.
Cydia z paroma dodatkami sprawuje się całkiem przyjemnie.
Trochę gorzki...
Problem zaczyna się kiedy chcemy skorzystać z funkcji smart iPhone'a 3GS. Jest to już 6 letni staruszek, bebechy na dzień dzisiejszy dupy nie urywają. Po aktualizacji systemu do wersji 6.1.6. (ostatni wydany na tego iPhone'a) wybór aplikacji jest ubogi. Krótka lista co działa i jest prezentuje się następująco:
Działa:
- Wykop, minimalne lagi interfejsu
- YouTube, jw. + odtwarza filmy w 360p, da się zainstalować jedynie przez iTunes. Nie wiadomo dlaczego, ale dopiero wtedy proponuje nam wgrać starszą wersję aplikacji kompatybilną pod iOS 6.1.6.
- TibiaME, bez większych ścin
- Tribal Wars (Plemiona) - jest ok
- Exploration Lite - biedny (ale działający) klon Minecrafta
- Cheetah Browser - jedna z przeglądarek, przy której krew mnie nie zalała ze względu na lagi. Jest dostatecznie responsywna (czego nie da się powiedzieć o Safari), blokuje reklamy zżerające i tak dość ubogie zasoby. Funkcjonalność/szybkość porównywalna do Opery Mini pod J2ME, cudów na niej nie zdziałacie, jednak jeśli kombinować, to tylko tą drogą.
- Fabryczny klient e-mail jest ok, bez problemów idzie podpiąć outlook'a czy gmail'a.
Nie działa/działa do dupy/po prostu nie ma:
- oficjalna appka Facebook'a - odświeżanie feeda trwa mega długo, ma zintegrowany messanger z pożal się dobry jezu "balonikami". Trzyma się to kupy, jednak do tej pory zastanawiam się, czy mniejszym złem nie byłaby wersja webowa pod Cheetah Browser.
- Spotify, Opera Mini, Instagram, Snapchaty i inne mainstreamowe appki, większość tego co znajdziecie w AppStore potrzebuje conajmniej iOS 7, więc po prostu na 3GSie ich nie ma.
Operacja zakończona powodzeniem.
Wymieniłem w nim przycisk uruchamiania i baterie, jako że poprzednia po 6 latach od nowości miała już prawo się przekręcić. Budowa tego urządzenia w środku jest dość ciekawa. Nie mamy jednego modułu ze wszystkimi elementami, a płytę główną z doczepionymi wszystkimi peryferiami. Coś siądzie, kupujesz daną część i ją wymieniasz. Chinole produkują do iPhonów wszystko, że przy odrobinie gotówki i sprawnej płycie głównej moglibyśmy sobie takiego iPhone'a złożyć samemu.
Bateria? Przy dość intensywnym użytkowaniu potrafi nie wytrzymać do końca dnia. Przy wyłączeniu WiFi, danych i podobnych jest lepiej. Może ten typ tak ma, albo po prostu jakość obecnie produkowanych zamienników jest słaba. Warto mieć to na uwadze jeśli zdecydujecie się na zakup jakiegokolwiek telefonu refabrykowanego.
Komu mógłbym polecić 3GS'a? Na pewno osobie mającej świadomość jego plusów dodatnich i plusów ujemnych, bez wygórowanych wymagań. Telefon ten na dzień dzisiejszy jest zbyt powolny do używania funkcji smart,
brakuje wielu aplikacji, a te co są nie działają jakoś mega wydajnie. Jednak
jestem pod wrażeniem że przy 600MHz procesorze i 256MB pamięci RAM to
działa i trzyma się kupy. Telefon obecnie w wersji refabrykowanej (serio
nówek raczej już nie ma) kosztuje góra 300zł - nowe Androidy w podobnej
cenie ze zdecydowanie lepszymi parametrami zdarzają się bardziej lagującymi telefonami, które bez roota i własnoręcznych porządków nie da się używać. Mamy tutaj mega prosty telefon, dobry odtwarzacz MP3, podstawowe funkcje internetowe + e-mail i dość słabe jak na dzisiejsze czasu funkcje multimedialne.
Warto spróbować jabłka, nawet nie koniecznie kupując, ale po prostu wziąć na chwilę by się z nim zapoznać. Jest w nich jakaś magia, coś co sprawia że nawet stare modele są rozrywane na portalach aukcyjnych. Coś, co sprawia, że każdy chce to jabłko ugryźć.
Dzisiaj randomowego artykułu nie będzie, zbyt wiele podziało się w tym tygodniu i nie zdążyłem nic ciekawego zebrać do kupy. Jednak został uruchomiony zeszyt ze zbiorem pomysłów do zrealizowania, nawet te najbardziej szalonych i z obecnego punktu widzenia ciężkich do zrealizowania. Polecam taki wynalazek, niesamowicie pobudza wyobraźnie.
Oto kilka z nich (wyłącznie techniczno-blogowych):
- keyboard na stacjach FDD - ogarnąć całość i wybrać się na casting pokroju "Mam talent" - no co się dziwicie, mam talent :D
- powrót do tworzenia contentu na Youtube'a - nic tam się obecnie nie dzieje
- jak tylko łączę na to mi pozwoli, zaczynam jakieś spontaniczne streamowanie - może z programowania, może też z jakiegoś hearthstone'a - czas pokaże. Kamerko jest, mikro jakieś się znajdzie :D
- zbudować robota z Arduino - wszystko już jest, projekt poniekąd zaczęty, stay tuned for more :)
- stacja pogodowa AVR: termometr, barometr, może jakiś wiatromierz - także wszystkie składniki do zupy są gotowe
- nagrać randomowy cover na stacjach FDD - tu potrzebuje Waszych
pomysłów, jaki utwór można by było wykonać? Od jakiegoś czasu mam chęć
odkurzyć blaszaną orkiestrę i z chęcią się tym zajmę, jak już uporam się
z poprawkami na uczelni.
Niestety kampania wrześniowa też zahaczyła o moją personę :P
Zarówno korzystając z peceta, jak i smartphone'a dążę do porzucania mainstreamowych programów na rzecz niekomercyjnych o wolnościowych licencjach. Od lat korzystam z Firefox'a, również na Androidzie, mimo że w wersji mobilnej jest wyraźne słabszy od konkurencji. Przyzwyczajenie bierze górę. Zamiast WinRar'a używam 7zip'a - tak samo spełnia swoją rolę a nie mam wyrzutów sumienia że jestem jednym z wielu milionów osób, które nie kupiły jego licencji. Poszukiwałem również open-sourcowego klienta pocztowego dla Androida. Znalazłem. Proszę państwa, oto K-9 Mail.
Pieseł pocztowy - tak można nazwać ten program po pierwszym rzucie oka na logo. Trend w zwierzęcym nazewnictwie i logach softu obserwujemy już od dawna, zwłaszcza na Androidzie. Mamy delfinową, wiewiórkową, gepardową, lisią przeglądarkę, szkoda że K-dziewiątka nie została nazwana "Doge Mail". Jednak nic nie stoi na przeszkodzie by to (i wiele wiele więcej) sobie przerobić, projekt jest open-source'owy, wypuszczony pod licencją Apache. Jednak przejdźmy do rzeczy.
K-9 wygląda dość prosto, nie ma żadnych material design i innych bajerów od Googla i bardzo dobrze. Jeśli będę chciał doświadczyć animacji i cukierkowych efektów, to odpalę sobie jakąś grę. Tymczasem narzędzie niech pozostanie narzędziem.
Wspiera wiele skrzynek, opcje każdej możemy ustawić dowolnie. Bez problemów podpiąłem Gmail'a oraz Outlook'a - adresy IMAP/POP3 pobierane są z automatu. Polskich skrzynek nie testowałem, ale jak ktoś ma potrzebę to wszystkie dane do konfiguracji znajdzie.
Ostatnio modne zarządzane mailami przeciągnieciami w prawo/lewo jest ograniczone. Suwaniem tutaj możemy tylko zaznaczyć/odznaczyć wybrane wiadomości. Jak dla mnie wystarczy. Obecny jest również widok konwersacji, kolejne maile od tej samej osoby w ramach jednego tematu są uporządkowywane w jeden ciąg. Nie wiem dlaczego, ale informacja tekstowa za ile będzie następna synchronizacja mi się również podoba. Pewnie dlatego że nie ma tego ficzera w żadnym z najpopularniejszych klientów pocztowych.
Lubię odkrywać nowe rzeczy, niemainstreamowy soft również. Jeszcze większą radochę mam jak widzę, że taki mniej znany program wcale nie jest gorszy od tych wypuszczanych przez gigantów. Polecam odkrywać, polecam badać nieznane, polecam K-9 Mail :)
Chyba każdy, kto choć trochę obcuje z technologiami wie czym jest Linux. Jest to baza pod pierdylion systemów na PC, telefony komórkowe i tysiąc innych urządzeń. Są znacznie bezpieczniejsze, nie potrzebują antywirusów oraz przede wszystkim nie mają żadnego "Wielkiego Brata" nad sobą. Wiele się mówi się teraz złego w kontekście Windows'a 10, który ma mnóstwo za uszami, że nie szanuje prywatności, że mnóstwo rzeczy robi na boku, że każde kliknięcie myszy wysyłane jest na serwery MS. To nie jest fajne, w żadnym stopniu nie usprawiedliwiam śledzenia MS tym, że "nie mam nic do ukrycia", że nie jestem potencjalnym terrorystą który chce "się rozerwać" w środku miasta. Narastająca inwigilacja nie podoba mi się na tyle, że aby zacząć jej powoli przeciwdziałać, przesiadłbym się na jakąkolwiek dystrybucje Linuxa, która byłaby w stanie robić to samo z podobną wydajnością.
Szanuje Linuksa za jego wolnościowe podejście, dostępność, oraz to że wszelakie bugi społeczność łata na bieżąco. Jest zdecydowanie bezpieczniejszy od Windows'a, ogólnie bez konta root'a nie da się zrobić mu krzywdy - sam o tym się przekonałem czyniąc multum "eksperymentów" (na vpsie i stacjonarce zresztą też). Ma niesamowite możliwości dopasowywania interfejsu do własnych potrzeb przez wszelakiej maści rysowacze pulpitów. Chcesz cukierkowo? Proszę bardzo, masz pierdylion animacji. Masz mało ramu i potrzebujesz czegoś lekkiego? Proszę bardzo, masz coś lekkiego.
Problem zaczyna się, kiedy całą tą machinerie próbujesz zaimplementować. Poświęciłem kilkadziesiąt godzin na próby dostowania to Ubuntu, to Debiana, to Minta do moich potrzeb. Zawsze, ale to zawsze czegoś brakowało, coś nie chodziło. To Eclipse nie chciał współgrać z avrdude, to java pracowała jakby chciała a nie mogła, czy to jakiś program nie ruszał pod wine. Przeważnie obwiniałem siebie za brak cierpliwości/umiejętności, bo po parogodzinnym googlowaniu rozwiązania danego problemu po prostu miałem dość. Chyba nie jestem power userem.
Chyba każdy posiadacz Radeona próbujący zdziałać coś pod Linuksem poczuł, że wydajność grafiki spadła. Internety skarżą się, że sterowniki są słabe, mają ograniczoną funkcjonalność. W moim przypadku nawet odtwarzanie Youtuba w FullHD pod HTML5 działa widocznie gorzej, bywają częste przycinki.
Teraz najważniejsza kwestia, za którą Linuksowi dostaje się po mordzie na prawo i lewo od Windowsowców - gry. Wybór natywnych jest mega słaby, sytuacje stara się ratować Valve ze Steamem i poniekąd robi to dobrze. Jest Wiedźmin, jest CS 1.6, jest CS:GO i podobne - w zasadzie biedy nie ma. Bieda zaczyna się, kiedy chcemy je odpalić na wspomnianym Radeonie. Działają zdecydowanie słabiej, CS 1.6 na Linuksie chodził u mnie mniej więcej tak, jak CS:GO na Windowsie. Odpalanie gier pod Wine kończy się albo fiaskiem, albo jeszcze większym spadkiem fps'ów.
Linux ≠ łatwe
Na moim pececie wisi obecnie Ubuntu wraz z Windowsem 10. Pomimo wielu nieudanych prób, w wolnych chwilach wciąż odpalam Linuxa i dążę (i dążyć będę) do takiego stanu, w którym bez bólu będę mógł usunąć system Microsoftu. Jednak żeby nie było, że obsmarowuje MS dla zasady. Na tapetę biorę powoli śledzenie wszędobylskiego Google'a. W Androidzie też niezłe kwiatki się odwala z telemetrią.
Zapewne nie ma recepty na zapewnienie sobie 100% prywatności (odcięcie kabla od internetu?). Jednak uważam, że warto ograniczyć dostarczanie na tacy nieraz wrażliwych informacji o nas wszelakim gigantom.
Gdybym napisał, że nie jestem graczem i taka forma marnowania czasu jest do bani, okłamałbym Was srogo. Spośród MMO spróbowałem bardzo dużo pozycji, płatnych, "darmowych", ale za klimatem jednej umarłej będę tęsknił. Mowa tu o Need For Speed: World od Electronic Arts, darmowa społecznościowa edycja kultowego NFS'a. Była bardzo ciepła przyjęta przez polskich graczy, na polskim odłamie facebookowego fanpage'a działo się. No właśnie, była...
Można zarzucić Worldowi pojawiające się do obrzydzenia mirkopłatności, ogromną ilość cheater'ów, czy nieraz bugi w grze. Free to play, musi na siebie zarobić i to jest jak najbardziej zrozumiałe. W każdej darmowej grze MMO pojawiają się podłe jednostki które aby uprzykrzyć nam zabawę albo cheatują albo rzucają chyże hasła nawiązujące do sposobu prowadzenia się naszych matek. Tak było, jest i będzie. Chcesz mieć spokój? Idź na pay2play. Swego czasu przesiedziałem dość sporo godzin na "globalu" w World of Warcraft i mogę potwierdzić: trzeba tam komuś solidne zajść za skórę żeby zostać zbluzganym.
Jednakże NFS: World miał coś czego pozostałe free2play'e nie miały - jedyny w swoim rodzaju klimat. Była w tym jakaś magia że po szkole chciało się wsiąść za stery swojego wirtualnego auta, zrobić codzienne zbieranie diamentów, przejechać ze dwa wyścigi. Nie zawsze się liczyła fura, nomen omen płatne nitro, czy jakieś inne hero power. Czasem to był fart, czasem skill co sprawiało że gra była często losowa. Fajne były ucieczki od policji i choć AI miśków nie powalało, miażdżenie ich z mocy specjalnej taranu (czy jakoś tak, nazwy już nie pamiętam) sprawiało niesamowitą frajdę.
W połowie lipca tego roku EA ostatecznie ubiło Worlda, tłumacząc to słabą frekwencją na serwerach. Frekwencja była, hajs się pewnie nie zgadzał. W każdym razie pisząc ten artykuł natrafiłem na kolejny dowód, że internet jako społeczność jest genialna. Powstał silnik serwera pozwalający na grę offline. Znajduje się obecnie w becie, przetestowałem - działa. Co prawda to już/jeszcze nie to samo co było wcześniej, ale zawsze coś.
Powstanie prywatnych serwerów to tylko kwestia czasu, zobaczymy jak to się potoczy - wiadomo na pewno że wyłączenie gry przez "elektroników" tak naprawdę jej życia nie pozbawiło.
Jak wcześniej wspominałem, podirytowany bloatwarem zrootowałem swojego LG L90 aby uporządkować pracę całego urządzenia. Spędziłem nieco czasu w poszukiwaniu najprostszych rozwiązań przyspieszających działanie Androida, bez zbędnych kombinacji, bez grzebiania się w plikach systemowych, kernelach i podobnych. Oto wyniki owych poszukiwań, maksymalnie uproszczony zbiór pomysłów jak sprawić aby system chodził szybciej. Na ich bazie przyspieszyłem swoje LG L90, LG L50 mojego padre które zaczęło płynnie chodzić (512mb ramu boli), oraz tablet którego zajętość ramu "na luzie" spadła z 80% do 55%. Opiszę go na bazie LG L90.
Odblokowywanie "opcji dla programistów"
Aby zrootować telefon potrzeba je uruchomić. Wchodzimy w Ustawienia -> Ogólne -> Informacje o telefonie -> Informacje o oprogramowaniu. Klikamy kilka razy na Numer kompilacji aż otrzymamy komunikat, "Jesteś teraz deweloperem" czy jakoś tak.
Wyłączanie animacji
Wchodzimy w Ustawienia -> Ogólne -> Opcje dla programistów. Przesuwamy listę do podrozdziału Rysunek. Wyłączamy trzy opcje Skala animacji okna, Skala animacji przejścia, Skala trwania animatora. Przyspieszy to przejścia w interfejsie, czas wygaszania ekranu (gaśnie błyskawicznie).
Rootowanie
Tu szkoła jest zależna od odblokowywanego urządzenia. Nie będę tu opisywał procesu, tylko podlinkuje wybrane przetestowane przeze mnie metody z którymi udało mi się zrootować moje sprzęty. Przeważnie cały patent ogranicza się do podłączenia telefonu do komputera, kliknięcia "rootuj" i przeczekania 2-3 minut.
- LG L90 - LG One Click Root http://goo.gl/0zJc2a
- LG L50 - Purple Drake http://goo.gl/KAsq9Y
- tablet Lark Evolution X4 101 Kingoo Root - http://goo.gl/0yWg3N
Jeśli wybrana opcja nie wgrała aplikacji SuperSu, pobieramy ją ze sklepu. Uruchamiamy ją, powinna się "wgryźć" w system. To ona będzie zarządzać czy dana aplikacja może otrzymać uprawnienia administratora, czy nie. Całe te czary mary robisz to na własną odpowiedzialność, ale jeśli będziesz używać mózgu, nic złego nie powinno się stać.
"Usuwanie" syfu
Pobieramy ze sklepu Root app Deleter. Odpalamy, wybieramy Aplikacje Systemowe -> Tryb Junior (wystarczy). Szukamy syfu którego nie chcemy widzieć klikamy na niego i Wyłącz. Dlaczego nie usunąć? Siedzi to w partycji systemowej do którego i tak normalnie nic nie wsadzimy, toteż nie zarobimy na takim usunięciu miejsca, bez grzebania w partycjach (a tego chciałem uniknąć). Jak dla mnie taki gwizd jest wystarczający. Od biedy można wyłączyć niemalże wszystko, ale bez przegięcia. Czerwonych aplikacji z listy lepiej nie tykać.
Dodatkowe bohomazy pochodzą z QuickMemo, całkiem spoko patent.
Greenify + Wavelock Detector
Dość spora część aplikacji ma to do siebie, że lubi sobie hasać w tle, nawet jeśli nie jest uruchomiona, nawet telefon jest zablokowany. Wgrywamy Wavelock Detector (wymaga już niestety KitKata), odpalamy i widzimy ile razy i przez kogo procek został wybudzony kiedy chciał sobie pokimać. U mnie głównym winowajcą był Gugiel który ze swoimi kamratami na WLD osiągał wynik ołwer najn tałsend.
Appki chodzą w tle przeważnie po to, aby dać nam jakieś powiadomienie, chociaż nie zawsze - nawet testowany przeze mnie program uruchamiający diodę LED jako latarkę też pracuje w tle! (lol). Upewniamy się że Greenify hasa sobie w trybie root, tak jak pokazałem na screenie i po prostu dodajemy appki do listy hibernowanych. Dodatkowo warto stworzyć skrót na pulpicie do dodatkowego ręcznego ubijania. Tyle, bardziej zaawansowanych opcji nie rozkminiałem bo wynik na WLD okazał się całkiem spoko i zauważyłem wyraźny spadek zużycia baterii - na tą chwilę 2500mAh w LG L90 starcza mi na dwa dni.
Wyłączanie zbędnych usług
Cały motyw ogranicza się do znalezienia usług które chodzą w tle i wyłączeniu tych, które nie mają wpływu na normalną pracę urządzenia. Instalujemy ze sklepu DisableService. Wchodzimy w Ustawienia -> Ogólne -> Aplikacje -> Uruchomione, sprawdzamy jakie usługi pracują w tle. Wchodzimy w zainstalowaną wcześniej aplikację, wybieramy ją i po prostu gasimy wybraną usługę. Tutaj z braku laku można poeksperymentować, ewentualnie po prostu może przestać coś chodzić - w takim przypadku trzeba usługę przywrócić do życia.
Wybrane usługi które hasały u mnie w tle i których wyłączenie u mnie nie upośledziło telefonu:
Gapps: Oznaczone na niebiesko miały wpływ (nie kminiłem do końca jaki) na pracę GPS'a, wyłącz je tylko, jeśłi nie używasz nawigacji. Oznaczone * pracowały u mnie w tle non stop.
ClearcutLoggerService
ConfigFetchService
ConfigService
DeviceConnectionServiceBroker FusedLocationService FusedProviderService GeocodeService GeofenceProviderService * GoogleLoactionManagerService * GoogleLocationService LocationSharingSettingInjectorService NetworkLocationService
PackageBroadcastService'
ProximitySettingInjectorService * GcmService (opcjonalnie, nie działa wtedy instalowanie appek z Sklep Play) * GmsCoreStatsService
Pozostałe (z zakładki system), mniej istotne ale powyłączać nie zaskodzi:
LgSmartCardService
com.qualcomm.atfwd
com.quealcomm.qcrilmsgtunnel
Font Server
LGInstallService
LGSmartCardService
Market Feedback Agent
Picasa Uploader
Pogoda (jeśli nie używasz systemowej)
Pamięć kalendarza
RemoteCall Service
Widżet zegarka
Spośród usług Chrome:
AndroidMessageReceiverService
AndroidMessageSenderService
InvalidationClientService
MediaNotificationService
NotificationService
Galeria
Można tak szlifować w nieskończoność, ale warto przede wszystkim zwrócić uwagę na te, które chodzą "na biegu jałowym" - bez włączonych aplikacji. Spośród aplikacji dogranych z Play Store też warto pogrzebać i wyłuskać to co sobie pomyka w tle. Szkoła jest prosta - wyłączamy po parę usług i patrzymy czy wciąż wszystko chodzi. Jeśli nie potrzebujemy powiadomień z jakiejś appki, mrozimy ją Greenify.
Producenci wpieprzając tony bloatware'u robią dziwkę z optymalizacji systemu, wiadomo, im szybciej się zlaguje, tym szybciej ciemnogród kupi kolejny telefon, hajs się zgadza. Na szczęście internet już wytworzył tyle narzędzi do jego ogarnięcia, że operacja usuwania syfu i dopasowywania Androida do własnych potrzeb jest koniecznością, zwłaszcza jeśli ma się typowego budżetowca. Dobrze naszlifowany Andrut śmiga jak wiewiórka na kofeinie.
Tak jak pisałem ostatnio, porzuciłem swoją Lumie 635 na rzecz urządzenia, o którym będę mógł powiedzieć, że jest smartphonem. Budżet jakim dysponowałem wynosił 500zł, jak się okazuje, wybór w tym segmencie cenowym jest tak rozległy, że aukcje na Allegro można przewalać w nieskończoność. Znalazłem trzy wyjścia: zakup #wszystkomającego chińczyka, zakup iPhone 4S z drugiej ręki, zakup markowego średniaka. Oto historia moich tygodniowych poszukiwań "lepszego modelu".
Pierwszą opcje po przejrzeniu opinii darowałem sobie, raz ze względu na nieraz dupną jakość wykonania, dwa ze względu na ograniczony support. Większość wersji Androidów w chinolach wgranych przy narodzinach sprzętu, pozostaną w nich aż do śmierci. Przekonałem się o tym przy moim tablecie który chodzi na Jelly Bean 4.2.2, znalazłem już kilka appek które by mi się na nim przydały, a potrzebują już Kitkata, więc jeno nie zabanglają.
Drugą opcją był już deko stary, ale ponoć wciąż jary iPhone 4S, to ze względu na to że kusi mnie już od dłuższego czasu na zakup czegokolwiek spod znaku nadgryzionego jabłka. Spełniłby moje wymagania ze względu na multimedia, ma niezły aparat, tylko sam telefon jest deko malutki, ale przeżyłbym to. W mojej półce cenowej dałoby się kupić używanego 4S nawet w wersji 16GB, jednak zakup używanego smartphone przez internet wciąż uważam za zakup w ciemno. Nie brałem pod uwagę także refabrykantów z Aliexpress, kuszą ceną, ale brać odnawiany telefon to tak jak kupić auto z giełdy składane z kilku aut. Nie wiadomo co by z tego wyszło, czy kierownica w trakcie jazdy by mi się nie urwała, czy hamulce nagle by nie przestały działać. Tak więc jeszcze nie pora na iPhona, ale mam wrażenie że jeszcze kiedyś przyjdzie mi się Jabłko ugryźć.
Trzecią opcją był zakup któregoś z markowych średniaków. Wybór padł na LG. Dlaczego? Zadecydowała poczta pantoflowa, mój padre kupił ostatnio swój pierwszy smartphone którym był LG L50, działa bez zgrzytów więc czemu by nie Koreańczyk? Przewaliłem wszystkie modele, pod mój budżet podpasował LG L90. Jest to, poza 1GB ramu, praktycznie ta sama konfiguracja co w mojej byłej Lumii 635. L90 ma Androida KitKat na pokładzie, dla chętnych jest także aktualizacja do Lolipopa - zawsze na propsie.
Cóż mogę napisać po przesiadce z Windows Phone? Pełna swoboda! Tu można wszystko przestawić! Możliwości customizacji, nawet bez "korzenia" w porównaniu do WP jest multum. Wolność ta w zasadzie jest bronią obusieczną, bo wgrywając pierdyliard aplikacji bez świadomości ich sposobu działania możemy zamulić Androida tak samo, jak zwykłego peceta. Jednakże dopóki używamy tej wolności z umiarem, wyjdzie ona dla nas na dobre. Android w zasadzie jest Linuxem i tak samo jak na pingwinie, trzeba sobie podłubać, aby sprzęt tańczył tak jak my zagramy. Grać niestety trzeba umieć, bo zbyt mocne fałszowanie może się skończyć ucegleniem telefonu.
Jedyne do czego się można przyczepić w moim nowym telefonie to wepchniętych na siłę i dość sztucznie zablokowanych przed usunięciem, nawet z samego menu, appek z ekosystemu Gugla. Wiadomo, to on tutaj rządzi, on tu gra pierwsze skrzypce. Byłoby to do przeżycia gdyby nie fakt, że spora część z nich niepotrzebnie hasa sobie w tle wysysając baterie. Stare chińskie porzekadło mówi:
Bez roota nie robota.
Dwa tygodnie po zakupie stwierdziłem: hej coś w tym jest i telefon "odbezpieczyłem". Możliwości dalszych modyfikacji (w tym uceglenia sprzętu) jest pierdylion, znajdę najważniejsze i opiszę je wkrótce na łamach avrland.ovh :)
Na recenzję LG L90 przyjdzie pora, nawet może w formie wideo jak uda mi się przywrócić do życia starą cyfrówkę - stay tuned. W końcu setki (no dobra przesadzam, było ich z 10) internautów wyraziło jednogłośną w ankiecie o przyszłości avrland.ovh - tak, chcecie wideo. Proszę bardzo, na dobry początek - pokaz możliwości praskich ulicznych grajków i zaraz test kamery omawianego telefonu. Jak na smartphone za 500zł nagranie jest całkiem okej.
Tygryski które od czasu do czasu zaglądają na pudelki
technologiczne zapewne słyszały przypadek Taylor Swift i streamingu
muzyki. Ta "artystka" z biedy (nie starczyło jej drobnych na
najnowszego Boeinga) zaczęła biadolić w jakiej to niedoli żyje. Zaczęła
biadolić, że streaming okrada artystów, bo cena za każde odsłuchanie
utworu jest znikoma, bo Apple miało nie płacić za testowy okres w swojej nowej usłudze muzycznej.Jak wszyscy wiemy, kiedy ktoś sobie album przesłucha, to płyty już na pewno nie kupi.
Taylor zatupała jak mała dziewczynka i wykrzyknęła: No way! Koniec z okradaniem. Kolejnego albumu w strumykach jeno baco niebedzie! "Oczywiście" zrobiła aby nakreślić problem biedy wśród artystów indie, którzy to podobno artyści aby przetrwać, opanowali oszczędzanie lepiej niż sam Jarek Kuźniar.
Wszyscy
wiemy, że jak usunie się jakiś album z Youtuba, Spotify i podobnych to
każdy prawilnie pójdzie zakupić płytę w Empiku. Taki chuj! ChomikStore i
wrzuty tylko na tym zyskają, a pseudo artysta za odtworzenia spiraconej
empetrójki w Winamp'ie (ktoś go jeszcze pamięta?) nie dostanie złamanego grosza.
Sam "piraciłem" muzykę do momentu mojego odkrycia w październiku zeszłego roku Spotify. Deal jest uczciwy, płacisz dwie dychy na miesiąc i słuchasz wszystkiego do woli. Jest też opcja dla wyznawców #sekretówkuźniara, płacisz obecnością reklam. O ile darmówka na telefonie jest mega upierdliwa, o tyle na pececie patent się u mnie sprawdził. Oczywiście znajdą się tacy, którzy powiedzą że muzyka w 160kbps (taki bitrate serwuje standardowo Spotify na PC) to skandal i hańba. Dla mnie niestety (albo może stety?) słoń na ucho nadepnął i mogę jak wspomniany Jarek zaoszczędzić.
Wspomnę jeszcze o jednym #sekreciekuźniara. Coraz częściej grzebie się w muzyce creative-commons, między innymi na stronie https://www.jamendo.com Pomijając fakt, że możemy tam znaleźć tam fajne podkłady do filmowych projektów (co poniektóre nawet zezwalające na komercyjne użycie), możemy tak także znaleźć mnóstwo perełek godnych przesłuchania, które bez bólu możemy za darmo pobrać na nasz odtwarzacz. Przykłady? Jak chociażby wspominany często i gęsto przeze mnie nasz rodak LukHasha, genialny rosyjski band ska Distemper czy artystka o niesamowitym głosie Tamara Laurel. Utwory z jamendo nierzadko miażdżą komercyjne popierdółki z Zetek czy Rmf'ów.
To ta Taylor jakby kto pytał.
Wracając do samej Taylor. Kiedy wszystkie pudelki obgadały (a ćwierkały od końcówki zeszłego roku) nieobecność
jej albumu w strumykach coś się jej odmieniło. Jej album koniec końców pojawił się w Apple i Google Music więc o co chodzi?
Jak zawsze o hajs. Cały hejt Taylor Swift na strumieniowanie muzyki to
była jedna wielka chamska akcja marketingowa. Akcja należy dodać udana,
bo jej płyty rozeszły się w pierońsko dużych ilościach. Darmowa reklama była? Była. Hajsy zgarnięte? Zgarnięte. Mission complete.
Rzygać mi się chce na widok takiego "artysty",
który na pierwszym miejscu stawia pieniądze, a nie to co tworzy i aby to
co tworzy pochodziło prosto z serducha. Nie mamy wtedy do czynienia z muzyką, a badziewiem z biedronki które masz kupić, skonsumować i zapomnieć. Dla takiego twórcy jesteś nikim, jesteś kolejną dziesiątką dolarów na koncie, kolejną cyfrą w statystykach sprzedaży.
Moja miłość do Lumii i Windows Phone z biegiem czasu słabła. Była jak używany samochód prosto z giełdy #stan_igła #niemiec_puakau #jak_sprzedawau - z tygodnia na tydzień odkrywałem kolejne babole, które sprzedawca sprytnie ukrył. Doszedłem do momentu w którym zamiast jeździć tym gruchotem, już wolę dymać autobusem. Microsoft powinien się wstydzić że za takie coś bierze pieniądze.
5 powodów dla których telefony z WP 8.1 to tylko telefony.
1. Mikromiękcy mają mnie za debila.
W warunkach polowych potrzebowałem pobrać sterowniki do karty sieciowej dla znajomego. Znalazłem, pobrałem, zapakowane w .rar, oczywiście. Szukam dalej 7zip'a, którego sobie chwalę. Klik pobierz, error. Dupa, nie pobierzesz przez IE bo przeglądarka uważa że jesteś debilem i będziesz chciał odpalić execa na komórce. No bo przecież nie możliwe że ktoś go potrzebuje na pececie, no way! Czy nie dało się zrobić tylko ostrzeżenia w stylu: "hej na komórce tego nie odpalisz, czy na pewno chcesz to pobrać?".
2. Jeden, no może dwóch devów piszących aplikację na całą platformę.
Potrzebowałem pierdoły, programu do sterowania i podglądu kamerki ip. Nie znalazłem, no, prawie. Znalazłem 1 (słownie: jedną) która była w stanie poprawnie wyświetlić obraz ze streamu kamery ze strony, za piątala, okej, niech będzie. Są za dwie dychy, ale kupowanie takich rzeczy bez możliwości wypróbowania to tak jak dać wypłatę robolowi zanim zacznie pracować.
Przewaliłem ponad sto aplikacji ze sklepu i tylko dwóch developerów nadawały się do czegokolwiek - Rudego Huyna i Łukasza Rejmana.
Reszta to prowizorki pisane na odchędoż się, widać to przy NaviExprert, Spotify, Evernote czy chociażby Facebooku. Fejsik na WP jak internety tworzony był robiony nie przez fejsika, a przez Mikromiękkich we współpracy z fejsikiem. Tak więc można było się spodziewać, że coś pójdzie nie tak. Brak wsparcia pobierania plików z grup, brak wsparcia rozszerzonej wersji komentarzy (odpowiedzi, etc), bardzo częste wyrzucanie appki do IE, to tylko parę małych wielkich bugów.
3. Office? Że co proszę?
Pojawiający się w reklamach Lumii mobilny Office to ponury żart. Większym wsparciem importowania plików .docx może poszczycić się darmowy, otwarto źródłowy LibreOffice, czy na Androidzie - WPS Office, nomen omen, made in China. Nie mogę przejrzeć sprawka od murzyna z grupy laboratoryjnej bo oczywiście nie obejrzę wzorów, nie zobaczę jak wygląda dokument w A4, czy go dobrze sformatował. Nie poprawie nic w drodze, a czasem mam takową potrzebę.
Mobilny pakiet Office działa, ale tylko trochę.
Fajnie, plik się otworzy, tekst przeczytam, ale mamy rok 2015 i konkurencja poszła oooociupinkę dalej. Reklamować to jako super ficzer Lumii, to tak jak reklamować samochód, który jeździ, ale tylko trochę. W zasadzie nie narzekałbym na to, gdybym mógł wgrać jakąś alternatywę z Windows Store, ale alternatywy na tą chwilę nie ma.Mobilna dziesiątka ma sytuację poprawić, cóż mogę powiedzieć, czekam!
4. Wydajność systemu iluzją.
Zupełnie jak push-upy czy paczka laysów. Microsoft aby ukryć lagi kierował się prostą zasadą - mianowicie oszukaniem użytkownika, że system nie laguje. Kiedy Android laguje - nie rusza się nic, przeważnie widać niezaładowany interfejs. Panie Paździoch stanęło, nic się nie dzieje, czy on się zepsuł?
Kiedy WP laguje, latają kulki, kwadraty, animacje, cuda na patyku, dostajemy informację proszę czekać, aby głupi użytkownik myślał że coś się dzieje. No przecież się nie zacina, bo coś się rusza! Microsoft przekłada to także na desktopowy Windows 10, tak więc nawet jeśli nie masz telefonu na Windows Phone, prędzej czy później latającymi kuleczkami zostaniesz obrzygany. Szczerze? Już wolałem staroszkolną klepsydrę.
5. Ekspansja ekosystemu Microsoftu na Androida (iOS zresztą też).
Po co mi atrapa systemu mobilnego skoro z tych samych, ba zdecydowanie lepiej napisanych programów Mikromiękkich mogę skorzystać na Androidzie? Od pół roku obserwujemy cyrk związany z próbami zdobycia nowych duszyczek przez MS na systemie Googla. W pogoni za nimi zapominają o użytkownikach swojej platformy, którzy między innymi nie dostali ani nowego Outlooka, ani nowego Office a ekskluzywna Cortana wkrótce przestanie być ekskluzywna - także pojawi się na Andrucie.
Oczywiście MS tłumaczy się że wszystkie te piękne aplikacje będą gotowe jak wyjdzie Windows 10 Mobile. A kiedy wyjdzie? Jak by to Blizzard określił: Wkrótce™. Szczerze kibicuje Microsoftowi, może kiedyś Windows Phone dorośnie, ale na tą chwilę ten OS jest do bani.
Na dzień dzisiejszy moja Lumia jest tak dobrym smartphonem, co Multipla ładnym autem. Jeśli ktoś Wam powie że WP jest bardziej funkcjonalne od Androida,
to na 100% jest wariatem. Nie ufajcie mu i niech Was ręka boska broni
zostawić mu pod opiekę pupila, bo kiedy wrócicie z urlopu może okazać
się, że burek to był dobry pies.
Od czasu do czasu zaglądam na targi rupieci w Białymstoku na Wierzbowej.
Można kupić tam wszystko, od ciuchów po elektronikę - prosta zasada,
każdy handluje czym chce (w granicach prawa, "ziółka" lecznicze by
raczej nie przeszły). Różne deale już tam widziałem, ale ostatni przykuł
moją uwagę na tyle, że zdecydowałem się na niego pójść.
Kupiłem
w ciemno Commodore 64C za ekwiwalent dwóch paczek fajek. Jeśli martwy,
trudno, najwyżej "zapoznam się z budową", tak jak za młodu padre
przekazywał mi trupy różnych urządzeń do przeprowadzenia "sekcji zwłok".
Po powrocie do domu szybkie Guglowanie #jaktoruszyć, potrzeba 5V DC o
prądzie koło 1A, oraz 9V AC 1A. Jak wieść internetowa niosła te drugie
zmienne jest potrzebne do funkcjonowania dźwięku, bez niego komputerek
ruszy, tylko nie zagra. Wpiąłem się z zasilaniem, podpiąłem jeszcze
video na krótko - działa.
Jestem geniuszem. Ani zasilacza, ani przewodów, tylko chwila pomyślunku
wystarczyła aby przywołać do życia 30 letnią maszynę. Kawał historii za
bezcen, grzechem by było nie zapoznać się z nią przy takiej okazji.
Niespełna 1MHz!!! CPU (w wersji PAL), god dammit! Atmega na
kwarcu ma 16 razy więcej. I do tego dźwięk pochodzący z magicznego
scalaka SID - miód malina, zresztą słyszałem już go z utworów naszego
rodzimego artysty LukHash'a. Jest to mistrz Yoda sceny muzycznej
Commodorów - warto zatrzymać się na chwilę i posłuchać jego twórczości.
Pobawiłem się paroma komendami, BASIC'a
znałem z początku moich przygód z mikrokontrolerami :) Szukałem dalej...
A może by tu w coś zagrać? Na tym antyku programy ładowało się z kaset
magnetofonych i dystkietek. Popatrzyłem ceny osprzętu na allegro... Chrzanić to, nie będę kupował od Januszy Biznesu po cenach z dupy, nie kupię
żadnej stacji dystkietek, sam sobie ją zbuduję, a co!
Internet
już wszystko wyprodukował, toteż kwadrans z Googlem wskazał mi, że
istnieje emulator stacji dystków dla C64, a nazywał się SD2IEC. Idea
takiej przystawki jest banalna: Wrzucasz sobie romy dla c64 na kartę
sd, wkładasz do emulatora i voila! Komputerek widzi to jak zwykły dysk.
Mało tego, są gotowe opisy tego urządzenia, wystarczy tylko złożyć,
wgrać wsad i pajechali!
Poskrobałem, poszukałem, wieczór
później prototyp na płytce ATB został uruchomiony. Jako że miałem pod
ręką tylko "malutką" Atmegę32A szukałem coś pod ten mikrokontroler.
Znalazłem fajne gotowe rozwiązanie opisane na stronie:
www.lincade.org/sd2iec-on-atmega32-easier-data-exchange-with-my-c128/ Dla tych którzy chcą to zbudować, nic w sumie nie muszę do tego gotowca dopowiadać - budujemy układ według schematu, wgrywamy .hex, ustawiamy fuse bity i działa.
Ruszyło bez większych problemów. Znaczy był problem bo zapomniałem
zasilić karty SD, ale w porę go rozwiązałem. Warto pamiętać, że urządzenia elektryczne
działają zdecydowanie lepiej, jeśli są zasilane.
Automatowy
Space Invaders? Czemu nie. Tydzień później prototyp przełożyłem na
gotowy projekt, zapakowałem w fajną obudowę, dodałem diody. Zamówiłem
jeszcze wtyki DIN, żeby wszystko grało i śpiewało - ocynowane kabelki w
gnieździe trzymały się... Się nie trzymały.
Chciałbym w miejscu ekranika wkleić jakąś klimatyczną grafikę, jakieś pomysły? ;)
Warto tu
wspomnieć że wtyk DIN8 (od audio video w C64C) istnieje w dwóch
wersjach o różnym rozstawie pinów: 262 i 270 stopni.Do C64C pasuje ta o rozstawie 262 stopni.
Miałem lekki problem ponieważ
zamówiłem akurat nie tą wersję co trzeba - część nieużywanych pinów
trzeba było usunąć i na szczęście jako tako przypasowało się do gniazda. Osoba która
projektowała te złącza to kawał trolla.
Następny
wyjazd na giełdę rupieci przyniósł zakup kontrolera do antycznego
komputera. Jeszcze przed wyjazdem zastanawiałem się że fajnie coś
takiego byłoby dorwać i badum tss! Los zesłał mi niemalże sprawny
joystick do komody za 8zł. Deal nie najgorszy. Okazało się że blaszka
jednego ze styków była ułamana, ale co? Ja tego nie naprawię? Potrzymaj
mi piwo.
No fajnie, ale co dalej?
Chcę się zająć bardziej muzyczną częścią tego komputerka, moi fejsbukowi fani już jakiś czas widzieli moje pierwsze próby. Udało mi się znaleźć program od pianina, swoje pierwsze nuty na komodzie zagrałem :) Być może zreanimuje projekt ze grającymi stacjami FDD i dołączę je do C64 - utworzyłoby to fajną retro maszynę grającą. Czy mi się to uda podczas tych wakacji? Wyjdzie w praniu, temat starego komputerka pochłonał mnie dość mocno, zresztą moich fanów z fanpage'a także. Warto go śledzić ponieważ wrzucam tam bardzo często różne zajawki tego, co się w moim warsztaciku podziewa :)
Cała ta przygoda z Commodore64 dała mi do zrozumienia jak pierońsko dużego rozwoju technologicznego jesteśmy świadkami. Od liczydła zajmującego pół biurka po malutki "prostopadłościan" który potrafi wszystko - no może poza przeżyciem tygodnia bez ładowania baterii.
Bill Gates prawił: Gdyby samochody podlegały takim samym tendecjom rozwojowym jak komputery osobiste, to średniej wielkości samochód kosztowałby dziś dwadzieścia siedem dolarów. Ziarno prawdy w tym jest, nie da się ukryć. Na pewno nie musiałbym z oszczędności zasuwać komunikacją miejską.